PHENOMENAL US - CHALLENGE 100
Phenomenal Us – zarejestrowana na Facebooku grupa kobiet-fenomenów, które nie boją się zabawy modą i co tydzień, zawsze w poniedziałek biorą udział w tematycznych wyzwaniach związanych z aktualnymi trendami. Każdy challenge ma na celu wizualizację modnego motywu, który jest prezentowany przez Fenomenalne w formie stylizacji (najczęściej na sobie, ale i na modelce czy na manekinie), udostępnionej w różnych miejscach w sieci – na blogach, stronach internetowych, w mediach społecznościowych - i opatrzonej hasztagami, po których można zlokalizować fenomenalne wpisy.
To już setne wyzwanie facebookowej grupy zakręconych na punkcie mody kobiet. Jubileusze zawsze sprzyjają podsumowaniom i ja tak od jakiegoś czasu sobie myślę i wymyślam, bo domowa codzienność przychylna jest tkaniu rozważań o różnych sprawach, szczególnie po zmroku, kiedy człowiek z natłoku żarłocznych myśli i obaw nie może zasnąć. I z tych mrocznych rozmyślań wypływają świetliste refleksje – może nie światłe czy oświecone, ale są światełkiem w tunelu.
Do Fenomenalnych Kobiet dołączyłam dwa lata temu, wiosną 2018 roku. Dokładnie 10 kwietnia wzięłam udział w pierwszym wyzwaniu, także jest to moja ważna prywatna rocznica, choć tak hucznie obchodzona w pewnych kręgach, z innych niż modowe względów, bo politycznych. Może lepiej byłoby dla narodu, gdybyśmy jednak celebrowali tę moją okazję ;) Dzięki Fenomenalnym w ogóle pokazałam się na tym blogu i to jest chyba najważniejsza zasługa dziewczyn. Wcześniej publikowałam na stronie jedynie modowe artykuły, których nie ilustrowałam samą sobą – pisałam o trendach, projektantach, ubraniach, butach, o historii mody, wyrażałam opinie, snułam opowieści. Bo kocham modę i kocham o niej myśleć, czytać, mówić, dyskutować, pisać. Pokazanie siebie było przekroczeniem granic mojego komfortu i właściwie każdy post ze mną w roli głównej takim wypadem za granicę jest. Innych modelek do dyspozycji nie mam, więc sama sobie i Wam muszę wystarczyć. Nieraz osiągam efekt inny od zamierzonego, ale może jeszcze kiedyś będzie idealniej. Częściej aparatem niż telefonem, w innych lokalizacjach.
Bo musicie wiedzieć, że moje sesje to jazda bez trzymanki. Trwają może 5 minut. Jeśli pięć, to i tak świetnie! Nawet jeśli jest to autoportretowe pozowanie przed zwierciadłem, moda selfie, moda do lustra, to zrobienie zdjęć wymaga niezłych moich akrobacji. To gimnastyka fotograficzna połączona ze sprintem ręki, sprytem handlarza targowego, dyplomacją ambasadora i spostrzegawczością szpiega. Oczy muszę mieć dookoła głowy, żeby zdążyć użyć kciuka i pstryknąć nim zdjęcie, zanim nadbiegną moje dwie minitrąby powietrzne. Najczęściej są szybsi niż ja, więc mam milion fotografii, na których w dolnych rogach uwidaczniają się smugi moich dzieci, rozmyte niczym komiksowy Flash. Drugi milion fotografii to te, na których chłopcy lądują na moich rękach albo jak te węże się wiją przy nogach i jak ośmiornice mackami je oplatają. Jest jak jest, dlatego cieszę się, jeśli w ogóle uda mi się sfinalizować misję „zdjęcia”.
W wyzwaniach dzielnie sekunduje mi mama – nie dość, że pożycza ubrania, to zdarzyło się nieraz, że sama stała za aparatem. Wtedy na pewno wyglądam na zdjęciu lepiej – grzywka się nie rozwala, materiał nie zawija, jak nie powinien, kłaczek się do płaszcza nie przykleja. Mama czuwa nad takimi detalami, jest lepsza niż lustro. Nie zawsze mam pod ręką rękę i oko męża, który pełni rolę mojego głównego paparazzo, ale jeśli mam, to sesja zajmuje nam dwie chwile. Moja męska połówka nie jest profesjonalnym fotografem, ale ma rozwinięty zmysł estetyczny, więc zdarza mu się nie tylko moje życzenia pięknie zamknąć w kadrze, ale i dodać im taki oryginalny faktor, którego nie podpowiadałam. Jego największym talentem jest chyba zdolność wyszczuplania :P Potrafi to zrobić nawet, jeśli nie mam takiego zamiaru i czasem zmniejsza moje oversize’y, więc gdy nie widać przeskalowania, a piszę, że jest, to musicie uwierzyć – to po prostu czary mojego Fotoczarnoksiężnika z Krainy Smartfonów.
Samo zrobienie zdjęć niestety nie czyni u mnie wpisu. Jak to całe blogowanie wygląda od kuchni? Zanim odbędzie się sesja, w głowie kiełkuje pomysł na stylizację. Przekopanie przepastnej szafy zajmuje niemało czasu, zwłaszcza gdy naprawdę przypomina bardziej wykonywanie podkopu albo odwiertu niż przekładanie ubrań. Najczęściej mam na to jednak nie za długą chwilę. W każdym momencie mogą mnie znaleźć chłopcy – im nurkowanie w rzeczach mamy sprawia ogrom frajdy, a mamie gwarantuje jeszcze więcej sprzątania. Zdarza się, że w czasie mojego szybkiego samoodkopywania wyjściowa koncepcja pada, rodzi się nowa – a niekiedy starej nie było i ostateczna powstaje spontanicznie. Najczęściej to taki impuls natchnienia – kocham to uczucie! Dobrze – mamy już przygotowane ubrania i dodatki. Szybki makijaż – „szybko” to słowo klucz w moim blogowaniu. Szybka sesja. Po niej transfer, wybór i obróbka graficzna fotografii, bo te, mimo że wykonane smartfonem, wcale takie smart nie są i trzeba je chociaż skontrastować. Mimo że robię to najszybciej, jak umiem, i tak swoje trwa. Ale najdłużej w tym wszystkim trwa pisanie. Tutaj już przysłówek „szybko” jest nieadekwatny, bo to kilka dni pracy. Researchu i tworzenia tekstu, poprawek i redakcji. Kiedy wszystko jest gotowe, należy przenieść tekst i zdjęcia do niego na platformę blogową. Która czasami odstawia swoje techniczne cyrki, zanim pozwoli kliknąć przycisk „opublikuj”. I voila, można czytać :)
Mój mąż nieraz przewraca oczami, gdy słyszy o fotografowaniu i wyzwaniach, ale zmuszać go nie muszę. Co więcej, mimo że moda go nie interesuje, nie powtarza utartych frazesów na jej temat. To inteligentny człowiek i rozumie aż za dobrze, że nie ubieram się tylko i wyłącznie dla niego ;) Że ubrania kobiet nie służą zaspokajaniu męskich gustów. Że stylizacje nie mają na celu wyszczuplania albo spodobania się jemu czy innym ludziom, a moje zadowolenie estetyczne i wizualną radość oraz obrazowanie mody i wykorzystywanie pewnych trendów, bo to dla mnie inspiracja. Oczywiście, że miło jest, gdy się podobamy. Może wierzycie, że największy aplauz w oczach innych zyskuje bezpieczna i trochę starodawna (bo najczęściej nie ponadczasowa i nie retro) klasyka, sylwetka o kształcie klepsydry, idealne proporcje stroju i barwy dobrane zgodnie z naszym typem kolorystycznym. Tylko że moje dotychczasowe doświadczenia modowe – również te wynikające z fenomenalnych wyzwań – mówią, że stylizacje trendowate robią (często większe niż stylizacje nietrendowate) pozytywne wrażenie na oglądających, dlatego warto trendy przynajmniej przemycać, jeśli nie jesteśmy przekonane do stuprocentowo zgodnych z trendami stylówek. Stylizacje wyzwaniowe, które prezentuję na blogu, nosiłam na co dzień, na specjalne okazje, różne eventy, spotkania z przyjaciółką, randki z mężem, w domu, do pracy. Nie tylko do zdjęć. Często wywoływały efekt wow i zbierały komplementy osób, które przyznawały, że te kompozycje cieszą oko. To nie wyabstrahowane z rzeczywistości, niefunkcjonalne, niewygodne trendy, które nas ośmieszą, tylko tendencje użytkowe, pomysły, które można zaadaptować i nosić w każdej chwili i bez ograniczeń wiekowych, płciowych, zawodowych. Tylko trzeba je (po)znać, odważyć się na nie, okiełznać. A potem… nawet tworzyć.
Wyzwania grupy Phenomenal Us uczą trendów. Otwierają na modę. To praktyczne oswajanie z trendami, bo teoretycznie bratają nas z nimi Trendystki. Duże ukłony dla Małgosi Douglas (z bloga I am every woman) i Oli Bonk (z bloga Lumpola Style), bo wykonują kawał cudownej i przepięknej pracy. Dzięki wyzwaniom możecie próbować zgłębić dany trend, także po swojemu. Challenge dodają odwagi. Fenomenalne członkinie dodają odwagi. Inspirują. Cieszę się, że poznałam tyle wspaniałych pań. Choć każda jest inna, z innych światów czy dekad, to wszystkie łączy pasja do mody, lubienie ubrań. Jesteście kopalnią pomysłów. Jesteście wspaniałe! Nie zapominajcie o tym.
Jestem z Wami dzięki wyjątkowej Lumpoli. Pamiętam ten moment, gdy Facebook wyświetlił mi post autorstwa tej niesamowitej kobiety. Zaznajomiłyśmy się, przystąpiłam do pierwszego wyzwania i już zostałam. Bo Fenomenalne są wciągające jak modowe bagno :D I działają terapeutycznie. Jak dokładnie, pisałam o tym TUTAJ. Z Olą i Małgosią, czyli z Trendystkami, rozumiemy się bez słów. Łączy nas wspólnota poglądów na temat mody, podziwiam je niezmiennie. Mobilizują mnie do prowadzenia tego bloga zwłaszcza wtedy, kiedy brakuje mi motywacji i myślę o porzuceniu tej czasochłonnej i pracochłonnej działalności – ale modomiłość jednak wygrywa. Trendystki mają niesamowite idee i misję, są estetkami i wizjonerkami, czują modę nosem i sercem. Ja też czuję się trendystką. Jeśli i Ty chcesz się nią poczuć, koniecznie obserwuj udostępniane przez dziewczyny treści i dołącz do nas, do Phenomenal Us.
Na tę wyjątkową okazję wybrałam cekiny.
Sto lat, Dziewczyny! <3
PŁASZCZ: Renee
BLUZKA: sh
SPÓDNICA: Reserved
BUTY: Reserved
TOREBKA: no name
KOLCZYKI: outlet
OPASKA: no name
Od góry do dołu wszystko mega fajne, stylizacja idealna na wielkie wyjście.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Na razie była stylizacją po domu :D
UsuńNo kochama jest ślicznie <3 botki bym sobie wzięła od razu. Pozdrawiam Adriana Style
OdpowiedzUsuńDziękuję, Adrianko :) botki są śliczne, to prawda :) jeszcze kupione w czasie wyprzedaży ponad rok temu, także kosztowały niewiele :)
UsuńCekiny i błysk muszą być na taką okazję! :D
OdpowiedzUsuńCudnie Arletko!!!
Tak jest, Edytko :)) choć po prawdzie, to śmigałam w tym stroju cały dzień spędzony w domu ;) uściski!
UsuńCała stylizacja fantastyczna, bardzo do Ciebie pasuje i jest wprost wymarzona na świętowanie:) Ale to Twoje włosy szczególnie mi się tu spodobały, są imponujące!
OdpowiedzUsuń