LADY IN RED... SUIT
Walentynki – można je ubóstwiać, można hejtować, można bojkotować. U mnie poskutkowały obudzeniem miłości do czerwieni. Wszędobylskie serduszka, misie, róże zalały środowisko konsumentów mody, a i ja sama dałam się ponieść powodziowej fali pąsów i krwistych westchnień.
W tych dniach szczególnie dał mi się we znaki wykwit modowych wyrzutów sumienia sprzed kilkunastu lat. Do dziś żałuję, że nie dałam się namówić mamie na zakup garnituru w czerwono-biało-czarną kratę. Był tak piękny, że nadal czuję ukłucia żalu. Taliowany, świetnie skrojony, bardzo dobrej jakości materiał, niepowtarzalny wzór. Pomieszanie punkowej Vivienne Westwood z elegancką linią Simple. Wtedy wydawał mi się za drogi i nie chciałam nadwątlić domowego budżetu. Drugiego takiego już nie spotkałam.
Zapomniałam o tej niespełnionej miłości, jednak co jakiś czas ona sama o sobie przypomina, żeby mnie pognębić.