piątek, 20 marca 2020

Wirus mody

MODA W CZASACH ZARAZY





Zaglądacie czasem do newsletterów? Przyznaję się bez bicia – ja rzadko. Ale  ostatnio parę razy otwierałam listy od Moniki Jurczyk, czyli Osy – historycznie pierwszej osobistej stylistki w Polsce, jak się przyjęło. Jeden z maili mówił o strachu. Zawarta w nim była piękna sentencja i intencja zarazem – „wdycham odwagę, wydycham strach”. Bałam się i boję się różnych rzeczy, tak jak Osa nieraz mam w głowie czarne scenariusze. Tym bardziej teraz, gdy żyjemy w jakiejś zakrzywionej czasoprzestrzeni. Za szybą. Odrealnieni a jednocześnie do bólu rzeczywiści. Czas spowolnił. Bombardują nas niewidzialni gołym okiem wrogowie. Drugi człowiek niechcący może być źródłem śmiertelnego zagrożenia. Brzmi jak film, ale to nie żadna fantastyczna wizja scenarzysty lubującego się w klimatach apokaliptycznych, tylko nasza codzienność. 

Mój czterolatek z niesłabnącą fascynacją ogląda ekstrapowiększoną cząstkę wirusa, gdy ta atakuje nas z programów informacyjnych. Choć tłumaczymy mu, że normalnie nie jesteśmy w stanie tej kolorowej kulki z kolcami zobaczyć, bo jest mniejsza niż Ant-Man w swojej najbardziej mikroskopijnej wersji. Mój mały superbohater już wie o istnieniu zarazków i bakterii, dlatego pieczołowicie i z wielkim profesjonalizmem myje ręce, co jest niewątpliwym plusem tej całej niełatwej sytuacji. Nie trzeba zmuszać dzieci do mycia.

Jestem zanurzona w różnych informacjach i rozdarta między strachem o najbliższych a odwagą. Przy czym ta odwaga nie oznacza gotowości do walki do ostatniej kropli krwi o ostatnią rolkę papieru toaletowego w supermarkecie. Najchętniej wystylizowałabym wszystkich mi drogich (a właściwie w ogóle wszystkich!) w skafandry ochronne. W tym stanie odmiennej świadomości, w tym dziwnym, trudnym czasie próbuję skupić się, chociaż chwilowo, na czymś innym. Na czymś, co lubię. Kocham i szanuję. Na modzie. Dlatego dziś dla Was publikuję. Mimo wszystko.





Miesiąc temu obserwowałam fashion week w Mediolanie nie bez obaw. Tłumy gości, masa turystów, którzy następnie przemieszczali się do Paryża i dalej do swoich krajów. Karla Gruszecka, szefowa działu mody w polskim Vogue, opowiadała, że w tym roku obowiązkowym akcesorium podczas tygodnia mody był żel antybakteryjny. Jak kocham modę i marzy mi się oglądać na żywo pokazy wielkich kreatorów, tak tym razem, w tym czasie, nie odważyłabym się chyba pojechać do Włoch. Sama na siebie nałożyłabym embargo.

Tylko jeden projektant zdecydował się odwołać swój pokaz. A właściwie zamknąć go dla publiczności. Zaprezentować kolekcję pustej sali, za zamkniętymi drzwiami. Jedyny, pierwszy w historii tygodni mody pokaz odbył się bez widowni, w ciszy, bez oklasków (ani pomruków) w finale. Ze względu na zagrożenie epidemiologiczne Giorgio Armani transmitował pokaz na żywo w internecie. W ten sposób chciał dmuchać na zimne i "wesprzeć krajowe wysiłki na rzecz ochrony zdrowia publicznego". Tak napisano na oficjalnym profilu marki na Instagramie.

Pod artykułami i postami o modzie widzę komentarze ludzi, którzy oceniają, krytykują, hejtują, bo „jak w takim momencie można myśleć o ciuchach!?”. I niezmiennie się dziwię ich zdziwieniem. Można nie myśleć o ciuchach. Można się nawet w ogóle nie ubierać! A można o ciuchach snuć refleksje, a nawet pisać. Bo wtedy moda przychodzi w sukurs.



 


Z negatywnymi momentami w dziejach ludzkości łączy się efekt szminki. Szminka jest tutaj metaforą, a ojcem tego terminu Leonard Lauder, prezes Estee Lauder. Podczas kryzysu gospodarczego w latach 30. i recesji w latach 90. w USA sprzedaż kosmetyków (zwłaszcza czerwonej szminki) rosła, a w branży nie redukowano zatrudnienia. Efekt ten polega na tym, że ludzie funkcjonujący w kryzysowych sytuacjach jak wojna czy krach gospodarczy po początkowym spadku zainteresowania sprawami tak "błahymi" jak nabywanie kosmetyków czy ubrań, wracają do tematu zakupów, tylko zmieniają się ich preferencje. Zamiast ekskluzywnej torebki wybierają tańszą pomadkę. Jest to dla nich namiastka luksusu, drobna przyjemność, z której nie rezygnują, żeby nie zatracić się całkowicie w poczuciu dyskomfortu psychicznego wywołanym życiowymi trudnościami. 

Dlaczego więc w kryzysie mamy zrezygnować z naszych pasji - tym bardziej, jeśli nie potrafimy - skoro zadziałają podobnie jak czerwona szminka? Sycąc się mniejszymi przyjemnościami, robiąc to, co zwykle, choć na dużo mniejszą skalę, poprawiamy sobie humor i tworzymy iluzję normalnej rzeczywistości. Odrywamy myśli od ciągłych niepokojów. 

U dziennikarki Julii Wollner przeczytałam kiedyś, że „terapia sztuką doskonale sprawdza się w leczeniu psychologicznych konsekwencji przeżywania straty”. I mnie oświeciło! Julia nazwała to, co bezwiednie sama robiłam z modą. Dla mnie moda miała i ma działanie lecznicze. Pomagała wyjść do świat(ł)a w paskudnych, mrocznych chwilach. Sztuka konspiruje i inspiruje podobnie. Myślę, że obie pomogą także w walce ze strachem przed/i nieznaną chorobą. 





Robert Rient pisał dla „Zwierciadła”, że „arteterapia obejmuje malarstwo, rzeźbiarstwo, fotografię, choreoterapię, psychodramę, pantomimę, bajkoterapię, biblioterapię, ale również pracę z mitami, poezją czy dźwiękami natury. Wachlarz działań jest nieograniczony”. Myślę, że konieczne byłoby uzupełnić ten spis środków o modę. Dla mnie to jeden z leków przeciwwirusowych, choć sama jest jak wirus. Zainfekowała mnie już w dzieciństwie, bez szans na uodpornienie.

W arteterapii najważniejszy jest akt tworzenia, nie dzieło końcowe i jego oceny, dążenie do ideału. Twórzmy więc modę, stylizacje, nawet jak nie możemy lub nie chcemy wychodzić z domu i nie widzimy sensu, żeby rano wskoczyć w jakiekolwiek ubranie. Niech to wyjściowe będzie domowym. Niech stroje wyrażają nasze emocje albo interpretacje aktualnej rzeczywistości. Albo niech outfity będą na przekór im. Taka może być nasza prywatna modoterapia.

Uczucia czasem dobrze wymodzić. Możemy przekuć lęk w coś innego, twórczego, z czego będziemy zadowolone. A przyjemność, spokój, satysfakcja korzystnie wpłyną na stan zarówno fizyczny, jak i biologiczny naszych organizmów. Którym może przyjść walczyć z podstępnym przeciwnikiem już lada moment. Moda może być psychotropem bez recepty, drinkiem bez kaca w pakiecie - pigułką uspokojenia i rozluźnienia.





Doceniajmy teraz potęgę poczucia humoru i moc dystansowania się, dlatego niech nam nie przeszkadza szczypta dobrej ironii. Jeśli nie wiecie, jak kreatywnie udokumentować swoje kwarantannowe strojne wyczyny, z odsieczą przybywa Karolina Domaradzka TUTAJ. Stylistka stworzyła satyryczny przewodnik dotyczący pozowania w dobie domowej izolacji. Na najwyższym poziomie, za darmo i z przymrużeniem oka, jak zawsze. (U)śmiech gwarantowany. 

Selfie to przecież stały element naszego instagramowego krajobrazu. Nasza moda w czasach zarazy może być modą do lustra. Nie potrzebujemy osób trzecich i doskonałego tła, żeby zrobić sobie dobre zdjęcie. Musi nam się tylko chcieć wygalantować, mimo że siedzimy w domu. Stylistka, coach, psycholog od dawna zachęcają do tego, żeby nawet w domowych warunkach o siebie zadbać. Do takiego wniosku zupełnie samodzielnie doszedł i mój przedszkolak. Po tym, jak się rano ubrał, próbował zachęcić młodszego brata do wyskoczenia z piżamy, z której za żadne skarby, ciastka, autka i inne ponęty wyjść nie chciał. A jak kusił? Zabójczym tekstem: ubrałem się, czy chcesz być też taki przystojny jak ja? Poziom samozadowolenia: milion. Skoro mały człowiek, któremu stuknęły ledwie cztery wiosny, dostrzega i docenia moc, jaką mają i dają ubrania, nie pozostaje nam nic innego, jak w końcu to przyjąć i z tego korzystać.

Czekanie na lepsze dni może nam urozmaicić pomysł stylistki ELLE Karoliny Limbach, który pomału przeradza się w większą akcję społeczną na Instagramie pod hasłem #strojesienahomeoffisie. Hasztag jest genialny, prosty, wymowny i zabawny. Stylistka pisze na swoim profilu (TUTAJ): #zostajewdomu ale i tak stroje się! Pokazuje, że nawet w dres można się wystroić, a ile przy tym radości i pozytywności. Bierzmy z niej przykład. W domowym zaciszu. Twórzmy stylizacje z tego, co już mamy, ale w nowych kombinacjach - patrząc na siebie obcym wzrokiem. Jestem pewna, że każdej z nas przyda się lifting stylu oraz przegląd szafy, który przy okazji takich ubieranek sam się zrobi. 




Modyfikuję nieco motto Osy wspomniane na wstępie. Wdycham odwagę, wydycham odwagę. Zarażajmy się kurażem, nie lękiem. Szanujmy sposób, w jaki próbujemy sobie radzić z obawami, jeśli nie narusza on strefy bezpieczeństwa drugiego człowieka. I modujmy, modźmy, bądźmy. W zdrowiu!


1 komentarz:

  1. Kochana - napisałas cudowny tekst.
    Podziwiam i uwielbiam każdy akapit. Ten o szmince jest idealnym przykładem dla tych wszystkich krytykantów, którzy nie widzą, że pisząc komentarze, też się tymi tematami interesują. Ach w ogóle szkoda mówić.
    Super lektura. <3
    Kisses - Margot :) ))

    OdpowiedzUsuń