BOHO*
Pojawił się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Za to wiadomo gdzie - w nosie.
Katar.
Winny całemu zamieszaniu i jeszcze większemu pośpiechowi niż zwykle w moim przypadku, gdy na horyzoncie migoce godzina zero - ostatnia (wręcz ostateczna!) sekunda, by wziąć udział w zabawie Fenomenalnych. Do problemów technicznych, które pojawiają się u mnie co drugie wyzwanie, doszedł więc inny problem: zdrowotny. Który prawie położył mnie na łopatki.
Pan Mąż wczoraj obcesowo i z obsesją w głosie stwierdził "jak Ty wyglądasz, chyba nie będziesz się fotografować?!" :D Choć brzmi to okropnie nieelegancko i mogłoby być argumentem rozwodowym, nie jest dosłownie takie, na jakie wygląda. Nigdy nie usłyszałam od Męża, żebym wyglądała źle... Za to mu po stokroć dziękuję. Jest dżentelmenem. Albo po prostu zawsze mu się podobam - ta myśl podoba mi się szczególnie ;)
Powiecie - musi być ten pierwszy raz, kiedy powie. Może będzie, ale jeszcze nie teraz, to nie był ten fatalny raz ;) Raczej chodziło mu o wyrażenie troski, że w moim stanie wątłej i wątpliwej formy nie byłoby dobrym pomysłem wyginanie śmiałe ciała do aparatu. Chyba bym się prędzej przed tym obiektywem poskładała jak trójwymiarowy domek w książeczce dla dzieci i szybko się zabunkrowała pod kołdrą jak ślimak w skorupce, niż model(k)owo pozowała.
Bo na myśl o wyjściu z domu, kiedy na dworze wicher dął, a słupek rtęci ledwie dochodził do 21 stopni (o brrrrr!), dostawałam białej gorączki i gęsiej skórki. Ciepłota mojego ciała wynosiła więcej niż optymalne 36 i 6. Amplituda była zbyt duża. Dla mnie pizgało złem.
Pomyślałam - trudno, tym razem odpuszczam. Będę podziwiać szanowne Koleżanki.
Ale z każdym kolejnym apapem świtała we mnie myśl dająca iskierkę nadziei. Może jednak. Może się uda - choćby w poniedziałek po południu. Może spróbuję. Prawdziwym rzutem na taśmę.
Niedziela. Stylizacja w głowie zaplanowana, ale ciuchy dawno nieprzymierzane. Sił na przymiarki brak. Oczy zamglone katarem. Katastrofa wisi w powietrzu.
Poniedziałek, godzina 18. Prywatny paparazzo wraca z pracy. Widzi, że jest ze mną lepiej. W oczach zauważa dzikie ogniki. Zrobimy to! Bez prób, jak zawsze. Idę na żywioł, to będzie operacja na otwartym sercu outfitu. Jakoś to będzie.
I jest mój boholook. Ubrania to totalne starocie. Za wyjątkiem butów. To nowiuśki projekt współtworzonej przeze mnie marki MASHOES - moje dziecko, z którego jestem bardzo dumna :) Ich nazwa to "Twe Mule". To klapki-kameleony, potrafią się dopasować do stylu nosicielki i do konkretnej stylizacji. Raz są quasi-minimalistyczne, raz boho; raz casualowe, raz eleganckie. Nawet do tej pstrokatej spódnicy rodem z hinduskiego targu wyglądają niesamowicie.
Styl boho był mi bardzo bliski, kiedy byłam nastolatką. Hipiska w koralikach na szyi, haftowanych koszulach i w spodniach-dzwonach z tak szeroką nogawką, że do dziś się zastanawiam, jak ja się w nich nie zabiłam - to byłam ja. W ostatnich latach styl hippie przerodził się w glamour, a ten następnie kieruje się coraz bardziej w stronę szalonego minimalizmu. Ale pół szafy ubrań boho zostało i w mej duszy pobrzmiewa bohoecho. Podobno od nadmiaru głowa nie boli, a moja cierpiała na nadprodukcję pomysłów - tyle fatałaszków chciało się reaktywować! A udało mi się wskrzesić jeno dwa...
Właściwie nie był w błędzie ;) Efekt dźwiękowy biżuterii podbijała jeszcze chusta z "pieniążkami", wyciągnięta z szafy Szeherezady. Apaszka to pozostałość nie po tańcu brzucha, a po zumbie, którą z wielką namiętnością uprawiałam, zanim na świecie pojawili się moi synowie. Wtedy motałam ją wokół bioder, dziś omotałam ją na czarnej okrągłej torbie. Dzięki temu zabiegowi wyglądała jakbym ją dostała od cygańskiej księżniczki.
Boho ma silne związki z latem, gorącem, słońcem. Takie też wspomnienia wywołują we mnie podstawowe atrybuty tej stylizacji: spódnica, wisior i kamizelka.
Niedziela. Stylizacja w głowie zaplanowana, ale ciuchy dawno nieprzymierzane. Sił na przymiarki brak. Oczy zamglone katarem. Katastrofa wisi w powietrzu.
Poniedziałek, godzina 18. Prywatny paparazzo wraca z pracy. Widzi, że jest ze mną lepiej. W oczach zauważa dzikie ogniki. Zrobimy to! Bez prób, jak zawsze. Idę na żywioł, to będzie operacja na otwartym sercu outfitu. Jakoś to będzie.
I jest mój boholook. Ubrania to totalne starocie. Za wyjątkiem butów. To nowiuśki projekt współtworzonej przeze mnie marki MASHOES - moje dziecko, z którego jestem bardzo dumna :) Ich nazwa to "Twe Mule". To klapki-kameleony, potrafią się dopasować do stylu nosicielki i do konkretnej stylizacji. Raz są quasi-minimalistyczne, raz boho; raz casualowe, raz eleganckie. Nawet do tej pstrokatej spódnicy rodem z hinduskiego targu wyglądają niesamowicie.
Styl boho był mi bardzo bliski, kiedy byłam nastolatką. Hipiska w koralikach na szyi, haftowanych koszulach i w spodniach-dzwonach z tak szeroką nogawką, że do dziś się zastanawiam, jak ja się w nich nie zabiłam - to byłam ja. W ostatnich latach styl hippie przerodził się w glamour, a ten następnie kieruje się coraz bardziej w stronę szalonego minimalizmu. Ale pół szafy ubrań boho zostało i w mej duszy pobrzmiewa bohoecho. Podobno od nadmiaru głowa nie boli, a moja cierpiała na nadprodukcję pomysłów - tyle fatałaszków chciało się reaktywować! A udało mi się wskrzesić jeno dwa...
KILKA SŁÓW O STYLIZACJI
Moje
boho nie jest radosne i promienne, tylko bardziej mroczne. To raczej typek spod
ciemnej gwiazdy niż euforyczna hipiska-trzpiotka. Zamiast tęczowych barw są takie
jak na fotografii z filtrem sepia: czerń, złamana biel i kolory ziemi. Trochę
jak w teledysku Jennifer Lopez do piosenki „Ain’t It Funny”, który mnie
zainspirował. Prawdę ci powiem, jak ta cyganka, gdy przyjdziesz do mnie na
ulicę Pokątną. Flirtuję z cyganerią w tej stylizacji dźwięcznej - a czy
wdzięcznej, musicie ocenić sami.
Dźwięczna
jest bardzo, bo z każdym moim krokiem cała dzwoniła na nutę tego, co mi w duszy
gra. Nie był to heavy metal, choć tyyle metalu na siebie założyłam!
Pobrzękiwały kolczyki złożone z rzędów okrągłych blaszek przypominających
monety. Brzdąkały jak kastaniety cieniutkie bransoletki na nadgarstku.
Szczękały łańcuszki przy dużym wisiorze, wywołując salwy śmiechu mojego
półrocznego synka. Maluszek myślał, że mama stała się grzechotką-Godzillą.
Boho ma silne związki z latem, gorącem, słońcem. Takie też wspomnienia wywołują we mnie podstawowe atrybuty tej stylizacji: spódnica, wisior i kamizelka.
Naszyjnik
z dużym medalionem wydobyłam ze szkatułki mamy. Do wyzwania na temat stylu boho
pasował idealnie. Zakupiony na bazarku w Splicie – a może w butiku na urokliwym
Hvarze – tak dokładnie nie pamiętam, przywiozłam go z wakacji w Chorwacji 13
lat temu, które spędzałam z rodzicami. Nie był tani, ale mamie zamarzył się
jako souvenir i go kupiła. Być może nosiła go dotychczas, ale nie byłam tego
naocznym świadkiem. Na mojej szyi to był jego śmiały debiut. Tak okazały
wydawał mi się zawsze zbyt... zbytkowny. Za duży, za strojny, za wyrazisty, za
etniczny. Nadal ma te cechy, ale dziś są dla mnie akuratne, nie przytłaczają, a
podkreślają osobowość. Może ja się zrobiłam do niego większa? I nie mam tu na
myśli gabarytów.
Indyjska
spódnica to już eksponat vintage. Przeszła gładko z rąk mamy w moje. Pewnie
gdyby nie moje zbieractwo i serce nazbyt chętne do tworzenia przechowalni dla
ubrań tych za małych, za dużych, za starych i w sam raz, mama już dawno by się
jej pozbyła. A ja ją przechowywałam już tyle lat. Dla tych kolorów. Zawsze mi
się będzie kojarzyć z mamą i sposobem, w jaki ją nosiła w latach 90. – do
długiego żakietu w kolorze pudrowym, w odcieniu lekko brzoskwiniowym, z krótkim
rękawem i dużymi guzikami oraz z opaską na włosach, wywiązaną z apaszki kolorystycznie
zbliżonej do spódnicy. Mam w głowie ten strój wyryty niczym płaskorzeźbę. A obraz źródłowy
pochodzi ze zdjęć z urlopu w Hiszpanii ‘95, na których mama wygląda jak
rodowita Hiszpanka. Nosi tę targaną śródziemnomorską bryzą spódnicę z iście hiszpańskim
temperamentem. A dzięki dopasowanemu żakietowi sięgającemu za pupę miała ładnie
podkreślone biodra, ale nie przeskalowane, o co wyjątkowo łatwo za sprawą gęstych
marszczeń wzorzystego materiału.
U mnie
ta zamaszysta gnieciucha jest dolną warstwą stylizacji, wychodzącą spod białej
tuniki. Bawię się w tym looku długościami: od mini do maksi. Minikamizelka
na minisukienkę, minisukienka na maxispódnicę. Ta żonglerka urozmaica sylwetkę
i dodaje mi nieco wzrostu. Szerokości zaś – szczególnie w strefie bioder i ud –
dodaje falbanka tuniki i duża objętość spódnicy. Jest ona mięsista, suto
zmarszczona, a po rozciągnięciu rozkłada się jak wachlarz. Materiał jest
prześwitujący, co widać pod światło, ale i lekki, przewiewny, dlatego nadaje się
na upały.
Potrzeba
matką wynalazków, a przebieranki w ramach fenomenalnego wyzwania matką
kreatywności - powodują u mnie niespodziewane erupcje pomysłów. Ostatecznie
spódnica skończyła… na mojej głowie w formie pół-turbanu, pół-opaski. Ten zawój
przypominał mi nieco przepaskę lub obręcz przytrzymującą podwikę na głowie
średniowiecznej damy – skręciłam z niej taki wianek-obwarzanek.
Zrzucenie
spódnicy pozwoliło wyeksponować tunikę na ramiączkach z małymi pomponikami. Może
ona grać rolę firankowej minisukienki, jeśli tylko taka rola jej się spodoba – i jeśli
będzie dobrze obsadzona. Jest subtelna, delikatna, dziewczęca, jakby pożyczona od
Zosi Horeszkówny, której niewinność i duchowa czystość urzekły Pana Tadeusza. Mnie
natomiast urzekła ta tunika. W kontraście z przykrótkim, przyciężkim, stylizowanym
na wojskowy serdaczkiem wyglądała jeszcze bardziej uroczo – bezgrzesznie i
dziewiczo ;)
Militarna
kamizelka z dwoma rzędami rzeźbionych guzików obwiedzionych lamówkami to
prezent od moich kochanych rodziców. Przyjechała ze mną z południa Niemiec
osiem lat temu. Była jednym z zakupów, które miały poprawić nastrój i uleczyć z
wielkiego smutku. Ma tę moc, bo trochę poprawiła i uleczyła.
KAMIZELKA: Miss Body
SPÓDNICA: sklep indyjski
TUNIKA: SH
NASZYJNIK: bazar chorwacki
BRANSOLETKI: no name
KOLCZYKI: no name
BUTY: MASH
Powiem Wam w sekrecie, że kocham guziki, szczególnie te aluminiowe złote i srebrne, bogato zdobione, na których „wykuto”
wzór – np. tarczę herbową. Choć jestem raczej pacyfistycznie nastawiona (jeno
czasem w bojowym nastroju), lubię w nich to, że nadają marynarkom wygląd odświętnego
munduru – trochę w nich mody polskiej, nieco francuskiej i deczko rosyjskiej.
Niejeden taki żakiet o żołnierskim sznycie wisi w mojej szafie – jest w nich
coś z Napoleona, coś z Balmain i coś z „Dziadka do orzechów”.
Muszę przyznać, że ta sesja pomogła mi wyzdrowieć. A może znowu kamizelka pokazała swoje kuracyjno-sanatoryjne właściwości? Katar nieco zelżał po takiej dawce pozytywnych wrażeń i wystawieniu nosa na działanie promieni słonecznych. Warto było :) Dziękuję za każdy wystawiony komentarz :*
*BO cHOra jestem, więc zdjęć miało nie być.
Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia, niby katar a jak umęczy...
OdpowiedzUsuńDałaś radę, wyszło super boho. Pozdrawiam serdecznie...
Serdeczne dziękuję, Basiu :* U mnie katar jest zawsze okropny :( Ale czego się nie robi dla Fenomenalnych... <3
UsuńUściski!
Zastanawiam się, czy przypadkiem nie mamy tego samego męża??? hahah Chociaż mój zadaje takie pytnia, albo raczej stwierdzenia gdy jestem ubrana inaczej niż w małej czerwonej i szpilkach hahah. Całe szczęście, że to słońce wyszło, bo bez Twojego zakończenia dnia tym cudnym boho nasze 17 wyzwanie nie miałoby kropki nad 'i' ;) :)))) Cudownie Kochana, po prostu cudownie , a Twoje buty - ODLOT !!!! Kisses - Margot :) )))
OdpowiedzUsuńHahahaha :D Uwielbiam Cię, Margotko <3 Twoje stylizacje i Twoje poczucie humoru - nie wiem, co lubię bardziej :) Będę się baczniej przyglądać mojemu mężowi haha :D Bardzo dziękuję za dobre słowo :*** I strasznie się cieszę, że butki zrobiły na Tobie takie wrażenie <3
UsuńCałusy!
Wspaniała propozycja, jest w niej wszystko boho, cudnie wyszło Adriana Style
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, Kochana :) Wyszło nam troszkę podobnie <3 Pozdrowionka!
UsuńOj, zdrówko najwazniejsze, ale determinacja czasem wygrywa i dla nas tylko dobrze, bo mozemy radośnie podziwiać Twoją cudowną warstwową!! propozycję :) I kolejne świetne buty, gratuluję :) Zdrówka życzę i już się cieszę na następne wyzwanie Kochana :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, Oleńko <3 Cieszę się, że Ci się podobało <3 Dzięki Wam poczułam się od razu lepiej, tak mnie zmobilizowało nasze wyzwanie do wyzdrowienia :) Buziaki :*
UsuńFajnie, że udało Wam się zrobić zdjęcia bo wyszły naprawdę super :-) Bardzo podoba mi sie Twoje "cygańskie" boho :-) Pozdrawiam, Marta
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, Martuś :) Do następnego wyzwania, pozdrowienia <3
Usuń