piątek, 18 sierpnia 2017

Co się nosi nad polskim morzem - felieton

Promenadawear, czyli nadmorskie stylizacje wyłowione leniwym okiem 

Photo: Lettashoes


Kiedy zasięgu telefonii komórkowej brak, szybkiego stacjonarnego łącza brak i nie można na wakacjach podziałać/popracować, człowiekowi nie pozostaje nic innego, jak w pełni delektować się towarzystwem wspaniałego męża i ukochanego syna oraz oddawać się podziwowi żywionemu dla pięknej natury i odpoczynkowi* serwowanemu półżywej duszy i zmęczonemu ciału.

Taki detoks internetowy to cudowna rzecz, oczy otwierają się na świat, a spojrzenie kieruje nieco dalej niż w ekran uwielbianego na co dzień smartfonowego bożka. Ten komórkowy złoty cielec przydaje się jedynie do tego, do czego służył jeszcze kilka lat temu. Żeby zadzwonić, wysłać krótką wiadomość tekstową, złapać aparatem chwilę w Bressonowskim, decydującym momencie. Zamiast scrollować walla znajomych i ich wirtualne życie, scrollujemy realny świat. I dzięki takim obserwacjom rzeczywistości możemy dostrzec różne inspirujące perełki stylizacyjne. Nie jest tu ważne ocenianie, czy ktoś jest chudy jak kowboj z Toy Story, gruby, stary, młody, krzywy, zgrabny, z cellulitem większym niż na najbardziej pomarszczonej skórce pomarańczy, z rozstępami jak amerykańska ośmiopasmówka albo sześciopakiem wyćwiczonym z Chodakowską.

Photo: Lettashoes


Nadmorskie kurorty rządzą się swoimi prawami, podobnie jak plażowy styl – czy też bardziej styl leśno-deptakowy, praktykowany podczas wędrowania na poranny smażing albo popołudniowy lunch. Panie wyglądają lekko, świeżo i naturalnie, pozbawione maski ciężkiego makijażu, a wybrane przez nie pozornie niepasujące do siebie elementy garderoby lub wzory nagle stają się wizerunkowym hitem. I temu złotemu przebojowi nie musi wcale towarzyszyć nadmuchany różowy flaming, łabędź lub donut, tak efektownie wyglądające na fotografiach na Instagramie. W małej, przygranicznej miejscowości panie są offline, można sobie pozwolić na mniej modny i fotogeniczny dodatek w postaci materaca w kształcie kawałka pizzy, ogromnego koła ciężarówki czy rekina, żółwia lub krokodyla.

Photo: Lettashoes


Szczególnie zapadła mi w pamięć świetnie wyglądająca madame w granatowej, rozkloszowanej sukience o długości midi. Zupełnie bez znaczenia okazał się wiek pani nosicielki – nie była już nastolatką. Pokazała, że styl nie ma metryki. Szerokie ramiączka skrzyżowane na plecach i niewielka kokarda w fascynujący sposób wyeksponowały plecy. Włosy upięte w niedbały kok tylko zaakcentowały to, co latem jest w naszym stylu najfajniejsze – nonszalancję. Której tak zazdrościmy paryżankom i do której próbujemy aspirować o każdej porze roku. A marynarski granat w tym wydaniu nawet nad morzem okazał się absolutnie niesztampowy!

Rys. Lettashoes


Kolejna napotkana atrakcja stylistyczna to nie tak często widywane na ulicach nakrycie głowy, popularyzowane przez blogerkę Macademian Girl. Choć sama niczym „żona z Hollywood” uwielbiam kapelusze z szerokim rondem, pod którym można się schować, to wzorzysty, kolorowy turban skradł moje serce. Pozostałe składniki outfitu pozostają dla mnie tajemnicą – totalnie przeze mnie niezapamiętane, co dowodzi tego, że jeden mocny akcent-bomba w stroju odciągnie uwagę widza od reszty, która może być zwykła, basicowa, hardkorowo normalna, czyli normcore’owa, a i tak pozostawisz po sobie wrażenie doprawione efektem WOW.

Trzeciej „modelki” nie można było nie zauważyć, mimo że kroczyła w gęstym tłumie wczasowiczów. Czarny, ażurowy crop top na cienkich ramiączkach, obszyty frędzlami, w komplecie ze spódnicą sięgającą połowy łydek, o takim samym frędzlowym wykończeniu jak bluzka, plus rozpuszczone, kręcone włosy i sandały z brązowej plecionki na wysokim koturnie zapierały dech w piersiach. Buzi zobaczonej po raz drugi bym nie rozpoznała, za to look pamiętam w najdrobniejszych detalach i chętnie bym pogratulowała jego właścicielce udanej stylizacji.

Rys. Lettashoes


Nie pomyślałabym raczej, że totalnie skrajne odcienie jednego koloru będą z sobą tak dobrze „siedzieć”. A mogą siedzieć idealnie. Nie wiem, czy dziewczyna ze stylistycznym rozmysłem ubrała się od stóp do głów w róż, łącząc pastelowy z neonowym i okraszając holograficznym, czy był to przypadek spowodowany miłością do tego stereotypowo dziewczyńskiego, dziecinnego, naiwnego koloru, ale strój robił pozytywne wrażenie. Pudrowa plama w formie najmodniejszej, choć prostej, pozbawionej ozdób minisukienki typu off the shoulder, z odsłoniętymi ramionami i hiszpańską falbanką przy dekolcie, z mniejszymi punktami piżdżących, dających po oczach fuksjowych adidasów i średniej wielkości mieniącej się metalicznymi, srebrzysto-granatowymi smugami lawendowo-różowej torby na ramię malowały obraz totalny, nie kiczowaty i mdły, a ciekawy i przełamujący konwencje. W tej zabawie niebagatelną rolę odegrał rodzaj obuwia – w szpilkach lub sandałach byłby to może tandetny, jarmarczny „zwyklak”. Wybór adidasów sugeruje, że dziewczyna jednak wiedziała, co w modowej trawie piszczy.

Rys. Lettashoes


Kolejną fascynację stylistyczną wzbudziło we mnie spotkanie na skrzyżowaniu słów niewypowiedzianych – dwóch mijających się pań, które mimo że doczekały się już wnucząt, to nie pogrzebały swojej miłości do mody w odmętach pierwszej młodości. Spotkały się dwie sukienki zasłaniające kolana – jedna maxi, druga midi. Ta sięgająca ziemi miała szerokie ramiączka, okrągły dekolt i odważny rzucik – w panterkę. Przy każdym stąpnięciu delikatnie falowała dookoła kostek ze względu na fason litery A. Pani ją nosząca pokazała drapieżny pazur, ale jej kreacji daleko było do tych z ery kamienia łupanego i od Wilmy Flinstone. 

Rys. Lettashoes


Ta o długości do połowy łydki była w kolorze czerwonego wina, satynowa, na cienkich ramiączkach typu spaghetti, dopasowana i zakończona minifalbaną nadającą jej kształt rybiego ogona. Jej największe ozdobniki stanowiły połyskujący materiał, sposób skrzyżowania ramiączek na plecach i nadruk w dolnej części – na burgundowym tle duże, różowo-fioletowe kwiaty lilii. Nie byłam specjalnie fanką trendu wychodzenia w piżamach na ulice, ale ta lekko bieliźniana sukienka, w stylu koszulki nocnej (jak słusznie, choć z kwaśną, zniesmaczoną miną, zauważył mój mąż) ostatecznie przekonała mnie do urokliwej slip dress.

Rys. Lettashoes


Nie mogłabym zapomnieć o sukienkach wybieranych przez naszą uroczą, bardzo zapracowaną gospodynię, która o nadmorskiej pogodzie wiedziała wszystko. Informacje meteorologiczne mieliśmy z pierwszej, sprawdzonej ręki. Która to na dodatek była ręką do kwiatów – nie tylko tych ogrodowych, lecz również printowych. Jedna sukienka obsiana dużym, floralnym wzorem, druga innego rodzaju drobną łączką, trzecia upstrzona groszkami – wszystkie piękne. A najpiękniejsza była biała mini na ramiączkach, ni to bombka, ni to rozkloszowana, ni to tulipan (istny majstersztyk konstrukcyjny!), która powalała miksem zróżnicowanych, czarnych pasków. Oryginalne ujęcie marynarskiego stylu à la „Sok z Żuka”, idealne dla rogatych dusz lubujących się w stylistyce Tima Burtona.

Rys. Lettashoes


I na koniec prawdziwa wisienka na torcie, crème de la crème nadmorskich stylówek. Wprawdzie tego jegomościa w dojrzałym wieku spotkałam już nie na prowincji, a w wielkim (Trój)mieście, ale inna, wielkomiejska lokalizacja wcale nie sprawiła, że w metropolii zaroiło się od oryginalnie, stylowo ubranych, nie przebranych ludzi. Dlatego muszę (i chcę) i tak o nim wspomnieć. Kobaltowa, klasyczna marynarka już sama w sobie przyciągała spojrzenia. Zestawiona z dżinsami wyglądała zaskakująco: wieczorowo i casualowo zarazem. Ale oprócz koloru nietuzinkowości dodawał jej materiał, z którego została uszyta. Był to tak modny w ostatnim sezonie aksamit. Nie taki zwykły, gładki welwet, lecz z wytłoczeniami, pikowany. Mężczyzna noszący tę marynarkę prezentował się nowocześnie, a jednocześnie jakby został wyjęty z kart powieści z innej, odległej epoki. Mógłby uczyć stylu nasze rodzime szafiarki – te, które bardziej przypominają manekiny z Zary niż najlepsze ikony mody.

Rys. Lettashoes


Niemałym zaskoczeniem dla mnie był ostatni OOTD, a właściwie OOTV (outfit of the  vacations), a to ze względu na to, że prezentująca go modelka uliczna (ulicznelka?) pewnie nie wystąpiłaby nawet na wybiegu dla dziewczyn plus size, co zasmuca i zohydza, ale jest przerażającym faktem. Jej rozmiar leżał w tabeli daleko od 42-44, ilość iksów na metce trzeba by pewnie pomnożyć kilka razy. Mimo to pani wyglądała wprost PRZE-PIĘK-NIE w prostej sukience przed kolano, o głębokim dekolcie wyciętym w literę V. Największy efekt robił wybrany przez tę damę deseń – czarne, pionowo-skośne paski o różnej szerokości – innej na kimonowych rękawach, innej na linii wzdłuż tułowia. Medal za modową odwagę i intuicję, chapeau bas!

Rys. Lettashoes


Po powrocie do domu natomiast, z niemałą pomocą Ani Maksymiuk-Szymańskiej i jej „Fashion notesu”, z ołówkiem w dłoni i programem graficznym odtworzyłam zaobserwowane stylizacje seastreetwearowe. Potraktujcie je z przymrużeniem oka. Bo moje rysunki – „dzieła sztuki” prymitywnej i naiwnej –  ilustrują niniejszy felieton :D Jak widać, wakacyjne lenistwo otwiera oczy i przekute w silną inspirację może być potężnym bodźcem do niepohamowanego działania. A zabawa z "Fashion notesem" jest przednia! Jeśli któraś z Was lubiła bawić się z "Rewią mody" tak jak ja, to dzięki notesowi odżyją wspomnienia <3



*Wszystkie mamy wiedzą zapewne, że odpoczynek w kontekście ponadrocznego brzdąca to pojęcie mocno metaforyczne, a wręcz nieistniejące ;) 



1 komentarz:

  1. Wakacje, wakacje... . Podziwiam styl pisania, spostrzeżeń na temat mody, trafnych dygresji i wszystkiego co się pod tym kryje. Gratuluję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń