Promenadawear, czyli nadmorskie stylizacje wyłowione leniwym okiem
Photo: Lettashoes |
Kiedy zasięgu telefonii
komórkowej brak, szybkiego stacjonarnego łącza brak i nie można na wakacjach podziałać/popracować, człowiekowi nie pozostaje
nic innego, jak w pełni delektować się towarzystwem wspaniałego męża i ukochanego syna
oraz oddawać się podziwowi żywionemu dla pięknej natury i odpoczynkowi*
serwowanemu półżywej duszy i zmęczonemu ciału.
Taki detoks internetowy to
cudowna rzecz, oczy otwierają się na świat, a spojrzenie kieruje nieco dalej
niż w ekran uwielbianego na co dzień smartfonowego bożka. Ten komórkowy złoty
cielec przydaje się jedynie do tego, do czego służył jeszcze kilka lat temu.
Żeby zadzwonić, wysłać krótką wiadomość tekstową, złapać aparatem chwilę w
Bressonowskim, decydującym momencie. Zamiast scrollować walla znajomych i ich
wirtualne życie, scrollujemy realny świat. I dzięki takim obserwacjom
rzeczywistości możemy dostrzec różne inspirujące perełki stylizacyjne. Nie jest
tu ważne ocenianie, czy ktoś jest chudy jak kowboj z Toy Story, gruby, stary,
młody, krzywy, zgrabny, z cellulitem większym niż na najbardziej pomarszczonej skórce
pomarańczy, z rozstępami jak amerykańska ośmiopasmówka albo sześciopakiem
wyćwiczonym z Chodakowską.
Photo: Lettashoes |
Nadmorskie kurorty rządzą się
swoimi prawami, podobnie jak plażowy styl – czy też bardziej styl
leśno-deptakowy, praktykowany podczas wędrowania na poranny smażing albo
popołudniowy lunch. Panie wyglądają lekko, świeżo i naturalnie, pozbawione
maski ciężkiego makijażu, a wybrane przez nie pozornie niepasujące do siebie
elementy garderoby lub wzory nagle stają się wizerunkowym hitem. I temu złotemu
przebojowi nie musi wcale towarzyszyć nadmuchany różowy flaming, łabędź lub donut,
tak efektownie wyglądające na fotografiach na Instagramie. W małej,
przygranicznej miejscowości panie są offline, można sobie pozwolić na mniej
modny i fotogeniczny dodatek w postaci materaca w kształcie kawałka pizzy,
ogromnego koła ciężarówki czy rekina, żółwia lub krokodyla.
Photo: Lettashoes |
Szczególnie zapadła mi w pamięć świetnie
wyglądająca madame w granatowej, rozkloszowanej sukience o długości midi. Zupełnie
bez znaczenia okazał się wiek pani nosicielki – nie była już nastolatką. Pokazała,
że styl nie ma metryki. Szerokie ramiączka skrzyżowane na plecach i niewielka
kokarda w fascynujący sposób wyeksponowały plecy. Włosy upięte w niedbały kok
tylko zaakcentowały to, co latem jest w naszym stylu najfajniejsze –
nonszalancję. Której tak zazdrościmy paryżankom i do której próbujemy aspirować
o każdej porze roku. A marynarski granat w tym wydaniu nawet nad morzem okazał
się absolutnie niesztampowy!
Rys. Lettashoes |
Kolejna napotkana atrakcja
stylistyczna to nie tak często widywane na ulicach nakrycie głowy,
popularyzowane przez blogerkę Macademian Girl. Choć sama niczym „żona z
Hollywood” uwielbiam kapelusze z szerokim rondem, pod którym można się schować,
to wzorzysty, kolorowy turban skradł moje serce. Pozostałe składniki outfitu
pozostają dla mnie tajemnicą – totalnie przeze mnie niezapamiętane, co dowodzi
tego, że jeden mocny akcent-bomba w stroju odciągnie uwagę widza od reszty,
która może być zwykła, basicowa, hardkorowo normalna, czyli normcore’owa, a i
tak pozostawisz po sobie wrażenie doprawione efektem WOW.
Trzeciej „modelki” nie można było
nie zauważyć, mimo że kroczyła w gęstym tłumie wczasowiczów. Czarny, ażurowy
crop top na cienkich ramiączkach, obszyty frędzlami, w komplecie ze spódnicą
sięgającą połowy łydek, o takim samym frędzlowym wykończeniu jak bluzka, plus
rozpuszczone, kręcone włosy i sandały z brązowej plecionki na wysokim koturnie zapierały
dech w piersiach. Buzi zobaczonej po raz drugi bym nie rozpoznała, za to look
pamiętam w najdrobniejszych detalach i chętnie bym pogratulowała jego
właścicielce udanej stylizacji.
Rys. Lettashoes |
Nie pomyślałabym raczej, że
totalnie skrajne odcienie jednego koloru będą z sobą tak dobrze „siedzieć”. A
mogą siedzieć idealnie. Nie wiem, czy dziewczyna ze stylistycznym rozmysłem
ubrała się od stóp do głów w róż, łącząc pastelowy z neonowym i okraszając
holograficznym, czy był to przypadek spowodowany miłością do tego stereotypowo dziewczyńskiego,
dziecinnego, naiwnego koloru, ale strój robił pozytywne wrażenie. Pudrowa plama
w formie najmodniejszej, choć prostej, pozbawionej ozdób minisukienki typu off
the shoulder, z odsłoniętymi ramionami i hiszpańską falbanką przy dekolcie, z
mniejszymi punktami piżdżących, dających po oczach fuksjowych adidasów i
średniej wielkości mieniącej się metalicznymi, srebrzysto-granatowymi smugami lawendowo-różowej
torby na ramię malowały obraz totalny, nie kiczowaty i mdły, a ciekawy i
przełamujący konwencje. W tej zabawie niebagatelną rolę odegrał rodzaj obuwia –
w szpilkach lub sandałach byłby to może tandetny, jarmarczny „zwyklak”. Wybór
adidasów sugeruje, że dziewczyna jednak wiedziała, co w modowej trawie piszczy.
Rys. Lettashoes |
Kolejną fascynację stylistyczną
wzbudziło we mnie spotkanie na skrzyżowaniu słów niewypowiedzianych – dwóch mijających się pań, które mimo że doczekały się już wnucząt, to nie pogrzebały swojej miłości
do mody w odmętach pierwszej młodości. Spotkały się dwie sukienki zasłaniające kolana –
jedna maxi, druga midi. Ta sięgająca ziemi miała szerokie ramiączka, okrągły
dekolt i odważny rzucik – w panterkę. Przy każdym stąpnięciu delikatnie
falowała dookoła kostek ze względu na fason litery A. Pani ją nosząca pokazała
drapieżny pazur, ale jej kreacji daleko było do tych z ery kamienia łupanego i od
Wilmy Flinstone.
Rys. Lettashoes |
Ta o długości do połowy łydki była w kolorze czerwonego wina,
satynowa, na cienkich ramiączkach typu spaghetti, dopasowana i zakończona
minifalbaną nadającą jej kształt rybiego ogona. Jej największe ozdobniki stanowiły
połyskujący materiał, sposób skrzyżowania ramiączek na plecach i nadruk w
dolnej części – na burgundowym tle duże, różowo-fioletowe kwiaty lilii. Nie byłam
specjalnie fanką trendu wychodzenia w piżamach na ulice, ale ta lekko
bieliźniana sukienka, w stylu koszulki nocnej (jak słusznie, choć z kwaśną,
zniesmaczoną miną, zauważył mój mąż) ostatecznie przekonała mnie do urokliwej slip dress.
Rys. Lettashoes |
Nie mogłabym zapomnieć o sukienkach wybieranych przez naszą
uroczą, bardzo zapracowaną gospodynię, która o nadmorskiej pogodzie wiedziała
wszystko. Informacje meteorologiczne mieliśmy z pierwszej, sprawdzonej ręki.
Która to na dodatek była ręką do kwiatów – nie tylko tych ogrodowych, lecz również
printowych. Jedna sukienka obsiana dużym, floralnym wzorem, druga innego
rodzaju drobną łączką, trzecia upstrzona groszkami – wszystkie piękne. A
najpiękniejsza była biała mini na ramiączkach, ni to bombka, ni to
rozkloszowana, ni to tulipan (istny majstersztyk konstrukcyjny!), która
powalała miksem zróżnicowanych, czarnych pasków. Oryginalne ujęcie
marynarskiego stylu à la „Sok z Żuka”,
idealne dla rogatych dusz lubujących się w stylistyce Tima Burtona.
Rys. Lettashoes |
I na koniec prawdziwa wisienka na
torcie, crème de la crème nadmorskich stylówek.
Wprawdzie tego jegomościa w dojrzałym wieku spotkałam już nie na prowincji, a w
wielkim (Trój)mieście, ale inna, wielkomiejska lokalizacja wcale nie sprawiła,
że w metropolii zaroiło się od oryginalnie, stylowo ubranych, nie przebranych
ludzi. Dlatego muszę (i chcę) i tak o nim wspomnieć. Kobaltowa, klasyczna
marynarka już sama w sobie przyciągała spojrzenia. Zestawiona z dżinsami
wyglądała zaskakująco: wieczorowo i casualowo zarazem. Ale oprócz koloru
nietuzinkowości dodawał jej materiał, z którego została uszyta. Był to tak
modny w ostatnim sezonie aksamit. Nie taki zwykły, gładki welwet, lecz z
wytłoczeniami, pikowany. Mężczyzna noszący tę marynarkę prezentował się
nowocześnie, a jednocześnie jakby został wyjęty z kart powieści z innej,
odległej epoki. Mógłby uczyć stylu nasze rodzime szafiarki – te, które bardziej
przypominają manekiny z Zary niż najlepsze ikony mody.
Rys. Lettashoes |
Niemałym zaskoczeniem dla mnie
był ostatni OOTD, a właściwie OOTV (outfit of the vacations), a to ze względu na to, że
prezentująca go modelka uliczna (ulicznelka?) pewnie nie wystąpiłaby nawet na
wybiegu dla dziewczyn plus size, co zasmuca i zohydza, ale jest przerażającym faktem.
Jej rozmiar leżał w tabeli daleko od 42-44, ilość iksów na metce trzeba by
pewnie pomnożyć kilka razy. Mimo to pani wyglądała wprost PRZE-PIĘK-NIE w prostej
sukience przed kolano, o głębokim dekolcie wyciętym w literę V. Największy
efekt robił wybrany przez tę damę deseń – czarne, pionowo-skośne paski o różnej
szerokości – innej na kimonowych rękawach, innej na linii wzdłuż tułowia. Medal
za modową odwagę i intuicję, chapeau bas!
Rys. Lettashoes |
Po powrocie do domu natomiast, z
niemałą pomocą Ani Maksymiuk-Szymańskiej i jej „Fashion notesu”, z ołówkiem w
dłoni i programem graficznym odtworzyłam zaobserwowane stylizacje
seastreetwearowe. Potraktujcie je z przymrużeniem oka. Bo moje rysunki – „dzieła
sztuki” prymitywnej i naiwnej – ilustrują niniejszy felieton :D Jak widać,
wakacyjne lenistwo otwiera oczy i przekute w silną inspirację może być potężnym
bodźcem do niepohamowanego działania. A zabawa z "Fashion notesem" jest przednia! Jeśli któraś z Was lubiła bawić się z "Rewią mody" tak jak ja, to dzięki notesowi odżyją wspomnienia <3
*Wszystkie mamy wiedzą zapewne, że odpoczynek w kontekście
ponadrocznego brzdąca to pojęcie mocno metaforyczne, a wręcz nieistniejące ;)
Wakacje, wakacje... . Podziwiam styl pisania, spostrzeżeń na temat mody, trafnych dygresji i wszystkiego co się pod tym kryje. Gratuluję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń