piątek, 21 lipca 2023

Idealna sukienka na lato

JEJ WYSOKOŚĆ SUKIENKA
Czy istnieje letnia sukienka idealna?




Latem zakurzone ulice są sukienkami malowane. Czasem zamiatane. Jednak słońce ma tę moc, że ubiera nas w te najbardziej kobiece z kobiecych elementy garderoby. W tym promieniowaniu najjaśniejszej z gwiazd naszej Galaktyki chętnie przyglądam się niespiesznym spacerowiczkom i pędzącym sprinterkom. Wynikiem moich obserwacji jest sukienkowy pejzaż miejski.


Ukrop. 30 stopni w cieniu. Słońce wyciska krople potu z różnych zakamarków ciała. Naskórek lepi się jak posmarowany miodem. Najchętniej człowiek rozebrałby się do kości. Zrzucamy więc cebuli warstwy jak wąż skórę. Rozkładamy się na czynniki pierwsze do sukienki jako formy najprostszej, najcieńszej, najbardziej przewiewnej. Uważanej za symbol kobiecości – zwłaszcza tej tradycyjnie pojmowanej.

Lato jest głośne. Powietrze wibruje dźwiękami letnich hitów z rozpędzonych samochodów i statecznych, leniwie pulsujących życiem przydomowych ogródków. Nad rozgrzanym asfaltem faluje fatamorgana. Młoda mama spaceruje z maleńkim dzieckiem w wózku w rytmie stukotu kół niekończącego się pociągu. Wydeptała w płytkach chodnikowych własną ścieżkę, korytarzyk wręcz, wędrując w tę i z powrotem w oczekiwaniu na podniesienie szlabanów. Wyglądała tak seksownie w krótkiej białej sukience na ramiączkach cieniutkich jak makaron spaghetti! Jak wycięta z pocztówki z Santorini. Nosiła na bieli namalowane kobaltem porcelanowe wzory – to była sukienka jak kolaż wyklejony z chińskiej ceramiki. Kolaż trójwymiarowy, wyrzeźbiony krągłościami i ostrościami sylwetki, w którym stożki piersi, nieskrępowane biustonoszem, podskakujące z każdym krokiem i kołysaniem bioder, były uosobieniem (upiersiowieniem?) seksapilu. Wydawało się, że goręcej już być nie może, a jednak wrzało. Ten widok przypomniał mi, jak chętnie sama bym się pozbyła tej części ubrania, razem ze wszystkimi ograniczeniami i konwenansami.

Sukienka odzwierciedla indywidualne i społeczne gusta oraz nastroje. W upały jest bezsprzecznie najlepszym rozwiązaniem stylizacyjnym. Choć dużo się od niej wymaga. „Kobieca sukienka powinna być jak drut kolczasty – spełniać swoje zadanie, nie zasłaniając widoku” – według aktorki Sophii Loren. „Powinny być na tyle długie, by wyglądały przyzwoicie, i na tyle krótkie, by budziły zainteresowanie” – tak sukienki do przedmów literackich porównał Franz-Olivier Giesbert w książce pt. „Kucharka Himmlera”.

Bo sukienka jest jak kobieta. Oczekuje się od niej totalnych skrajności. Ma sama sobie zaprzeczać. Być i nie być jednocześnie „zbyt” i „za”. Za długa, za krótka, za gruba, zbyt prześwitująca, za obszerna, zbyt przylegająca, zbyt sztuczna, zbyt wygnieciona.




Popularna stylistka uczy, jak dobierać printy do budowy ciała. „Ciało w budowie” brzmi tak technicznie, konstrukcyjnie, bezdusznie. Okropnie. Chciałabym przebudowy takiego wyzutego z artyzmu podejścia do ciała i ubrań. Bo moda jest o ubieraniu duszy, zaś stylizowanie według zasad to po prostu ubieranie ciała. Z ukrywaniem i podkreślaniem go jednocześnie. Z dopasowaniem do męskiego spojrzenia, panujących kanonów, stereotypów, przekonań i obrazów wyobrażonych przez innych. Postuluję przeniesienie ciężaru uwagi na artyzm, a przynajmniej zachowanie równowagi między sztuką mody a zasadami ubioru. Wiem, że jedno z drugim może współgrać, ale za dużo mówi się o sztywnych zasadach, a za mało o frajdzie i wolności, jaką dają ubrania. Te prawdziwie nasze.

Ogromnie mnie cieszy widok białej, lekko prześwitującej białej minisukienki w drobne czarne romby na równie białym ciele, od którego powiewającą z każdym niemalże tanecznym krokiem żorżetę odcinała hebanowa lamówka. Kobieta jak białolica Królowa Śniegu przepasana czernią w talii przemykała bulwarem w ciemnych balerinach. Brawa dla niej. Skóra niemuśnięta słońcem nie jest powodem, dla którego latem mamy się owijać materiałem jak kanapki folią spożywczą. Rezygnować z mini na rzecz maksi, z bieli na rzecz koloru podbijającego piękno, a nie tłumiącego je i kierującego uwagę na mankamenty fizyczności. Brak opalenizny nie może być źródłem letniego autowstydu. Ani motywem uprawniającym do zawstydzania, wykorzystywanym przez innych. Uroda córki młynarza to nic innego jak odmienność, którą warto pielęgnować, a nie tłamsić i dusić promieniami UV. Blada twarz wygląda świeżo i młodo, nie musi mieć nic wspólnego z niezdrowiem. W kontraście z ciemnymi włosami podsuwa kadry z baśni o Królewnie Śnieżce. Pani na bulwarze brakowało jedynie nadgryzionego jabłka do ucieleśnienia bajkowego archetypu.

Na drugim biegunie stylu spalona na heban kobieta w prostej, powłóczystej sukni do kostek, której żywe kolory i geometryczne wzory dodają energii patrzącemu. Doskonale współgrają z mocną opalenizną. To Polka, ale po wakacjach w słonecznym raju bliżej jej do Afroamerykanki. Brązowa czupryna, piwne oczy i ciemna karnacja skutecznie obalają mit urody słowiańskiej i stereotypu mówiącego, że Polki to urodowo przede wszystkim kolorystyczne lata. Lejący, barwny materiał energetycznej sukienki przyciąga spojrzenia. Błękity, róże i żółcienie w nieregularnych konstelacjach są magnesem uwagi. Patrząc na tę piękność, mam wrażenie, że spotkałam Panią Lato w jej najbardziej kolorowej, nasyconej odsłonie.

Czy idealna sukienka na lato musi być kolorowa? A może biała sukienka z koronek lub szyfonu to ten letni ideał? Absolutnie nie! Może mieć fakturę szorstkiego płótna, być jak wykonana z lnu lub surowego jedwabiu, wyglądać na pozaciąganą lub niewyprasowaną i w tym będzie tkwił jej urok. Ale w czymś jeszcze tkwi jej magia. W fasonie! Jest ogromna, baloniasta, z każdym pofalowanym pasem w dół i z każdą falbaną przy rękawach szersza. Spektakularna sukienka namiotowa jak zanurzona w lodach o smaku cappuccino rozbielonych bitą śmietaną i skropionych malinową polewą, malującą na tkaninie geometryczne ornamenty. Utrzymana w stylistyce etno, przenosi w rejony kultury azteckiej albo ukraińskiej, mimo że widziana w sąsiedztwie regałów bibliotecznych uginających się pod ciężarem książek. Trudno ocenić z daleka, ale folkowy vibe tej kreacji jest niezaprzeczalny. Cynobrowo-makowo-poziomkowa farba wzorów znajdywała odbicie we włosach nosicielki sukienki. Kompozycja idealna – w takich momentach wierzę w potęgę nie tylko koloru, ale nawet analizy kolorystycznej. Nie wierzę zaś w dobieranie fasonów do sylwetki według skostniałych zasad. W tym przypadku figura mid- lub nawet plussize’owa, jaką cieszył się mój obiekt obserwacji, zapewne otrzymałyby ostrzeżenia przed widmem powiększenia, które serwują ciału nieposkromiony oversize i tent dress. Jestem przekonana, że tutaj zwyciężyła moc artyzmu, estetyki i sztuki, ona była determinantem stylizacji. I dzięki niej osiągnięto efekt wow.




Lato, nadal parnota niemiłosierna. Potęgowana jeszcze gorącem ogniska, nad którym smażą się kiełbaski. W kręgu wokół ognia siedzą postaci ubrane na czarno. I nie jest to zlot czarownic ani satanistów, tylko rodziców – choć czasem przyjmują oni formę podobną do jednych bądź drugich, bądźmy szczerzy. Wśród tej czerni wybija się żywa, głęboka zieleń trawy oglądanej przez fotograficzne filtry, z podrasowanym w PS kontrastem i nasyceniem. Gwiazdą tego niespiesznego, rodzinnego spotkania jest sukienka maxi, rozszerzająca się ku dołowi, powiewająca przy nielicznych podmuchach pustynnego wiatru. Długie, ale podwinięte rękawy odsłaniają brzęczące na nadgarstkach drobne bransoletki. Zielona, wijąca się wokół nóg piękność zadała szyku wśród pól i na tle wiejskich zabudowań szykownie pożegnała rok przedszkolny. Prawdziwa Zielona Dama.

Ten spacer sukienkami miasta i jego okolic był nad wyraz owocny. Nie powinno zabraknąć w nim mnie i mojej sukienki – moja perełka z drugiej ręki zatrzymuje czas za sprawą nadruku zegarów, które stoją w miejscu być może po kłótni Szalonego Kapelusznika z Czasem. Łososiowe tło, na którym rozgrywa się batalia kieszonkowych zegarków na łańcuszkach wyrysowana w wintydżowej kresce, spływa po sylwetce jak po ramie z odwróconej szampanki. Sukienka jest dość krótka, przed kolano, a wiatr robi psikusy, podwiewa, chowając się pod nią jak wystraszone dziecko, nadając jej kształt zgodny ze swoim widzimisię, z moim niekoniecznie. Zefir w konszachtach ze steampunkowymi czasomierzami na zbyt wiele sobie pozwala. I tak pcham swój wózek zawstydzona nieco, co rusz upuszczając powietrze z nadmuchanego balona sukienki.

Mam wrażenie, że gdzie nie spojrzę, tam sukienka idealna. Wystarczy, że dziewczyna, która ją nosi (tak, dziewczyna – mimo że ma 40, 50, 60 lat!), czuje się w niej idealnie. Wzbudza zachwyty w innych, ale i w sobie, kiedy spogląda w lustro. To naprawdę widać, uwierzcie. Nawet z daleka, nawet zza kierownicy czy okien samochodu, nawet spomiędzy źdźbeł i kłosów. Idealna sukienka na lato to ta, w której czujesz się idealnie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz